top of page

Relacja - Kazimierz Rogoziński

  • 50latski
  • 1 mar 2016
  • 7 minut(y) czytania

Kazimierz Rogoziński

WYBRAŃCY LASU

Naturalne przepływy

Jak to oszacowane zostało, przez SKI, w okresie półwiecza „przeszło” bez mała dwa tysiące osób. Gdybyśmy wszyscy zebrali się na okolicznościowej zbiórce, to pewnie Plac Mickiewicza wypełnilibyśmy po brzegi. Kiedy studenckie kręgi już okrzepły, to większość pozyskiwanych członków trafiała do SKI via młodzieżowe kręgi instruktorskie [MKI]. I było to przejście zupełnie naturalne. Tak też było i w moi przypadku. Miałem jeszcze to szczęście, że przyjmował mnie w Poznaniu dh Jacek Hajduk podówczas student chemii UAM, mój szczepowy z wolsztyńskiego liceum ogólnokształcącego. Harcerska drużyna wodna [HDW], była chlubą naszego szczepu i skupiała wodniaków-maniaków, którzy, jak ja, świata poza żeglarstwem nie widzieli. Wychowany w zlewisku Obry [przez nasz ogród, w mim rodzinnym Babimoście, płynęła Obrzyca], wtopiłem się w środowisko licealnych wodniaków. Jako szczep uczestniczyliśmy, co oczywiste, w akacjach ogólno chorągwianych, [np. takich jak akcja OMEGA], więc w SKI spotykało się po prostu „starych, dobrych znajomych”. Pomimo tych naturalnych przepływów, a może zwłaszcza z powodu wcześniejszych znajomości, nigdy nie zaniedbywaliśmy imprez integrujących.

Kalendarz niemal kościelny

Po dłuższej przerwie wakacyjnej, a w wakacje zwykle braliśmy udział w akcji letniej, pierwsze zbiórki kręgu odbywały w gdzieś w okolicach dnia Wojska Polskiego [12. X] oraz milicjanta [7.X]. „Zbrojne ramię partii” stanowiło rodzaj kordonu, od którego odbiwszy się orbitowaliśmy w stronę przeciwną. Świadczy o tym kultywowana przez nas obrzędowość wyznaczana wedle kalendarza katolickiego. Więc św. Marcin [ obowiązkowe rogale], św. Andrzej [wróżby i lanie wosku], opłatek, podkoziołek … stanowiły stałe pozycje w kalendarzu spotkań.

Niemniej, przypomnieć trzeba, że zbiórki odbywały się w pomieszczeniach Komendy Chorągwi, która mieściła się w gmachu KW PZPR [róg Kościuszki i św. Marcina]. Również korzystaliśmy z gościnności „Olimpii”, podówczas milicyjnego domu kultury. Odbywały się w nim chorągwiane konferencje sprawozdawczo-wyborcze, a także bal karnawałowy MURSKIEGO [np. 23.II. 1968]. Odnotowałem: „Jak przystało, bal rozpoczął się polonezem i chociaż bez alkoholu, tylko kawa i ciasta, to nastrój niepowtarzalny. Wychodzimy około godz. 23.oo, rozbawieni i rozśpiewani: „Rośniemy dla śpiewu, jak ptaki, jak drzewa…” nagle na rogu Grunwaldzkiej i Kasprzaka wchodzimy wprost na patrol milicji, który pewnie obstawiał naszą studencką imprezę. Wywiązuje się rozmowa:

- Dlaczego obywatele zakłócają porządek i ciszę nocną? Prosimy o dokumenty

- Ale my jesteśmy zupełnie trzeźwi, możemy dmuchać …

-Trzeźwi? To dlaczego śpiewacie?

- A… bo my…Rośniemy dla śpiewu, jak ptaki, jak drzewa……

I poszliśmy w stronę kaponiery, a patrol – w kontrolnej odległości - za nami.

Struktury

Powyżej uczelnianego SKI był MURSKI, ale i wewnętrzną strukturę kręgu tworzyły władze [przewodniczący, zastępca i skarbnik] oraz sekcje [np. kultury, turystki, programowa]. Przewodniczący, jego zastępca, skarbnik oraz szefowie sekcji tworzyli radę SKI. Aktywność kręgów równocześnie przebiegała na trzech, uzupełniających się, poziomach: /1/podstawowym, w ramach kręgu;/2/ pod szyldem MURSKIEGO; /3/ w ramach akcji chorągwianych. Niezależnie, owe poziomy, przecinał jeszcze jeden podział wyodrębniający instruktorów stale zaangażowanych w pracę w drużynach, w szczepie czy hufcu. Tworzyli oni wpływową mniejszość w SKI i o nas, stanowiących większość, wyrażali się mało pochlebnie, nazywając nas instruktorami „od wielkiego święta” albo „akcyjnymi”.

Oczywiście, byliśmy zorganizowani, włączeni w struktury, a więc kontrolowani i pewnie inwigilowani [po 1968 roku!]. „Oddawaliśmy cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, to co boskie” [NB Cz.Miłosz, dociekliwy egzegeta, zwrócił uwagę na znaczące pierwszeństwo wymaganej daniny]. Świętowaliśmy Dzień LWP, maszerowaliśmy w pochodach pierwszomajowych, organizowaliśmy okolicznościowe imprezy z okazji 22 lipca, ale wydarzenia z marca 1968 i masakra w stoczni gdańskiej w 1970 obnażały prawdę o systemie.

Przełomowe lata 1960/1970

W retrospektywnie ujętym (minionym) półwieczu można wprowadzić różne cezury. Dla mnie, taka znacząca granica przebiega na styku dekad lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a przeprowadzam ją porównując ze sobą dwie akcje letnie: akcję OMEGA 1968 [lipiec] oraz akcję LEDNICA 1973 - 1975 [Imiołki]. Ta pierwsza, zlokalizowana została pod Sierakowem i było to prawdziwe zanurzenie w Puszczę Nadnotecką. Bez trudu wywołuję z pamięci taki obraz: Tomek Klesa z dh. Michałowskim na jeepie przedzierają się przez zarośla, przygnieciony kołami poszyt wyznacza granicę podobozu. Józek w komendzie akcji walczy o sprzęt, wydzierając każde lóżko, dodatkowy namiot [na kawiarnię], niemal każdego śledzia. Jako wodniak jestem odpowiedzialny za budowę pomostu, żeby można się było myć i kąpać. Wieczorem, już przy rozżarzonym ognisku, można zaintonować: „miło marzyć wśród drzew, gdy rozlega się śpiew…..doświadczam nie tylko powrotu do źródeł [doświadczeń źródłowych]; ale solenne „zawsze o was pamiętać ja będę” brzmi jak sakramentalne zawiązanie przymierza. Dziś, z pespektywy minionych lat odczytuję aurę tamtego obozu jako symboliczne pożegnanie z Naturą, jako rozerwanie symbiotycznych z nią więzi i poddanie się o/presji cywilizacji technicznej. Organizowana w pięć lat późnej akcja LEDNICA – chociaż programowo miała być powrotem do piastowskich źródeł – była czymś w rodzaju kolonii letniej. Grupa kwatermistrzowska z wyprzedzeniem zadbała już o dostęp do wszelkich udogodnień cywilizacyjnych. Jest prąd i oświetlenie, łączność, sanitariaty... No może ogniska nie były jeszcze okazją do grillowania [jak ostatnio w Kiekrzu, z okazji obchodów półwiecza], ale było już wyraźnie widać, że dla subkultury dyskotekowo-telewizyjnej, las oznacza już dyskomfort, że kultura masowa zaczyna ograniczać się do konsumpcyjnego przeżuwania. Dlatego też, wraz z piłą mechaniczną, alergiami [choroba cywilizacyjna] i konsumpcjonizmem, nieodwracalnie w przeszłości zaginął tamten świat, puszczański las, „kraina baśni i wymarzonych snów” . Możemy więc powiedzieć o sobie, byliśmy ostatnim pokoleniem wybrańców lasu.

Pisz do mnie na leśny adres: Letnia Akcja Kształceniowa, obóz MKI, Stęszewsko, poczta Pobiedziska

7.VII. 1971 przyjeżdżam do Stęszewka, grupa kwatermistrzowska nie tylko działa. Ale zaprasza na obiad; spotykam wielu znajomych: Ela Braciszewska, Ela Perz [nie tylko z gitarą, ale i z suczką Łatką], Czaman, Andrzej Kobuz, Zenek Polerowacz, Ola Klecha. Wybieramy miejsce na obóz, problem: bliżej kuchni, czy jeziora? Namawiam, by wybrać jezioro, ale Ela Perz ma dylemat, bo Łatka wolałaby w sąsiedztwie kuchni. Osiadamy nad jeziorem i nie żałujemy!

8.VII, czwartek. Przyjeżdżają uczestnicy, 29 osób, większość dziewczyn, z których tworzymy trzy zastępy.

W eksponowanych miejscach zawisły hasła:

PRZEZ HARCERSTWO DO ZASZCZYTÓW

MY SOM PIEPRZEM TEJ ZIEMI [to odniesienie do „elokwencji” tow. Szydloka]

NAWIĄZUJEMY DO WSPANIAŁYCH TRADYCJI SKAUTINGU, JACHTINGU, TRAMPINGU, HAPPENINGU, SLEEPINGU…

9/10. VII, z soboty na niedzielę nocny alarm. Zadania obmyślamy dla instruktorów, a więc: *przedzieranie się przez chaszcze *bieg/skoki po lesie na jednej bosej nodze *mycie tejże i zębów w jeziorze *szukanie saperki * mikstura dezynfekująca jamę ustną *skoki przez ogień *wspinanie na konar po drabinie sznurowej, by sięgnąć po chustę * podpisywanie zdobytej chusty własną krwią [sic].

17. VII. sobota. Przy ognisku aranżujemy dyskusję: „po co, dlaczego harcerstwo ? Z rąk do rąk podawana pałeczka i snujące się wraz z nią zwierzenia.

Rekonstruuję zachowane zapiski:

1. Ludzie. Po pierwsze i nad wszystko, w harcerstwie trzymają mnie ludzie, których spotykam, z którymi współpracuję, jak teraz na obozie. Ludzie, otwarci na innych, na przygodę, tryskający pomysłami, z humorem podejmujący zadania, poniekąd niepoważni, zwariowani, ale poszukujący … Jak w kultowym wierszu Małgorzaty Hillary [można wygooglować] My z drugiej połowy XX wieku.

2. Natura.

Owo doznanie nie-do-opisania: zaszyć się w lesie nad jeziorem. I ten LAS – collyrium dla oczu, eliksir dla płuc. Drzew poszum podniebny. Śpiew ptaków. Runem oczu nie-nasycenie. Namioty, blask i zapach ogniska. Cisza nocna, ale i łoskot deszczu walącego o brezent namiotu. Powietrza sytość. „Niebo gwiaździste nade mną… „

3. Obrzędowość.

Rytm obozowych zajęć, rytuał ognisk. Ślubowania, zobowiązania. Symbolika: flaga, proporzec, krzyż…Nocne eskapady w czasie alarmów. Śpiew, tak, i ten śpiew, wywołujący jedyny w swoim rodzaju nastrój. Nieprzypadkowych dłoni w kręgu dotyk; „Bratnie słowo sobie dajem…”

18.VII. niedziela. Przyjeżdża prof. Stanisław Borowski z WSE z ankietami. Od jutra, w pobliskich wioskach, prowadzić będziemy badania demograficzne dotyczące nie tylko dzietności rodzin, ale także narzeczeństwa, związków przedmałżeńskich itp.

21. VII. środa. Od rana mało dyskretne rozmowy o tym, że szykuje się zobowiązanie instruktorskie. Skoro już wszyscy są na to przygotowani psychicznie i fizycznie, więc Czaman wpada na pomysł, by - „dla zmyły” - zrobić dwa alarmy. Więc alarm I. Łatwo stawiamy na nogi cały obóz, ponieważ większość się tego spodziewała. Odczytujemy uroczysty rozkaz [„mowa- trawa”] z okazji wielkiego święta, czyli dwudziestej siódmej rocznicy wydania manifestu PKWN, rozpalamy ognisko, wyznaczamy wartę [po dwie osoby], która ma za zadanie czuwać przy ognisku, by płonęło przez trzynaście i pół godziny.

Alarm II. Mających złożyć zobowiązanie instruktorskie budzimy pojedynczo. Każdemu wręczamy płonącą świeczkę, otulamy kocem i dalej w szeregu, jak pątnicy, idą w stronę jeziora. Tu oczekują na nich zacumowane ładzie; płyną majacząc na drugi brzeg. Świta. Rozbłyskuje ognisko. Niezapomniane ślubowanie/zobowiązanie.

22.VII. czwartek, największe święto PRLu.

Olimpiada o Polsce i świecie współczesnym, przeprowadzana w specjalnie na tę okoliczność przygotowanych dekoracjach.

23.VII, piątek. Wymarsz na tzw. ”małą falę”. Trasa: Puszcza Zielonka – Okuniec – Pławno – Tuczno.

Na trasie ognisko dla pracowników Wyższej Szkoły Rolniczej, pracujących w ośrodku naukowo-badawczego w Puszczy Zielonce

24.VII. sobota, powrót do obozu.

Tu czeka na nas wiadomość, że dh. Mama Całkowa otrzymała stopień „Harcmistrz Polski Ludowej] [biło-czerwona podkładka pod krzyż!]. Więc najpierw do wsi wyrusza zastęp, by – po prośbie - ogołocić ogródki z wszelkiego kwiecia. Idziemy z gratulacjami do dh.Mamy.

W obozie jednocześnie pojawiają się dodatkowe hasła:

HARCERSTWO WLKP. NIEZŁOMNĄ OSTOJĄ MATRIARCHATU !

„Czy się uda, czy nie uda

Mama powie: toż to CUDA”

26. VII. poniedziałek

Bieg harcerski, a więc od 5.30 do 19.30 bez przerwy, wszyscy na nogach, a kadra na stanowiskach. Upał. W biegu biorą udział wszystkie podobozy. Oczywiście, zwycięzcą zostaje nasz obóz; MKI – „grubsze szychy”.

Wieczorem, przy ognisku, podsumowanie biegu i obozu.

27.VII. wtorek, KONIEC. Likwidacja obozu.

Następnego dnia rozjeżdża się też kadra. Jakoś nikomu się nie spieszy, by wracać do domu, wiec w oczekiwaniu na ostatni autobus [godz.19.oo] na/w przydrożnym rowie rozpalamy jeszcze małe pożegnalne ognisko.

Co pozostało?

Niekiedy zadaję sobie to pytanie: jakie we mnie, po tylu latach, harcerskie pozostałości? Oczywiście, i przede wszystkim, przy mnie, dozgonnie poślubia, dh. Renata; ale także tlące się jeszcze, bo blisko, przyjaźnie: Bogna, Mirek, Józek, Staszek, Ela… Reflektując, uświadamiam też sobie, że harcerstwo było dla mnie jakąś formacją umysłowo-duchowo-psychiczną [ale najpierw była ministrantura]. Wymagało bowiem, by od sprawności po stopnie instruktorskie, ciągle „piąć się wzwyż”, przy czym, ten wertykalizm miał niewiele wspólnego z sukcesem, czy robieniem kariery w aktualnym tych słów rozumieniu. Owe osobowościowe transgresje osadzone były przede wszystkim na samodyscyplinie i braku pobłażania dla minimalizmu, jakim zalały nas kultura masowa i permisywizm wychowawczy. Krzyż i lilijka, a na niej O.N.C. jako derywaty B.H.O. Co pozostało?

Osiadłem w pod-babimojskich lasach, więc na szczęście, mogę sobie pozwolić na to, by w ogrodzie, czując oddech lasu na skórze i w nozdrzach, rozpalać ognisko. Ostatnio robię to nawet coraz częściej. Wprawdzie już „nie szumią knieje”, jak dawniej [bo piły mechaniczne zrobiły swoje], ale za to, w słowach innej harcerskiej piosenki [hymnicznej pieśni?] odkrywam nowe wymiary znaczeń:

Idziemy w jasną, z błękitu utkaną dal drogą wśród pól bezkresnych i wśród mórz szumiących fal

… …. …. …. …. ….. ….. Idziemy naprzód i ciągle pniemy się wzwyż, by zdobyć szczyt ideału świetlany, harcerski krzyż

 
 
 

Comments


© 2015 by PK. Proudly created with Wix.com

bottom of page