top of page

Relacje - Iwona Siupa (Furmaniak)

  • 50latski
  • 13 cze 2016
  • 2 minut(y) czytania

Zimowisko w tatrzańskiej wiosce Małe Ciche było pierwszym

zimowiskiem, na które wyjechałam wspólnie z AKH. Było to zimowisko

międzyuczelniane; byli na nim członkowie prawie wszystkich poznańskich

kręgów. Teraz oglądając zdjęcia niewiele osób spoza AKH potrafię

zidentyfikować.

O ile dobrze pamiętam, na zimowisko wyjeżdżaliśmy z Poznania

pociągiem już w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, czyli 26 grudnia.

Wracaliśmy po Nowym Roku. Mieliśmy więc prawie cały tydzień na wędrówki

po górach.

Po śniadaniu przygotowanym przez gospodynię, które jedliśmy wspólnie

całą zimowiskową grupą przy wielkim stole w stołówce, wyruszaliśmy „na

podbój” Tatr. Oczywiście nie chodziliśmy po górach wszyscy razem, tylko

małymi grupkami. Spotykaliśmy się wszyscy wieczorem na obiadokolacji.

Wieczory spędzaliśmy w mniejszych lub większych grupach, opowiadając o

swoich górskich eskapadach. Było przy tym dużo śmiechu, bo i opowieści były

ciekawe, i zabawne. Oczywiście jak na harcerzy przystało śpiewaliśmy przy

gitarze.

Aby dostać się na większość górskich szlaków trzeba było dojechać do

Zakopanego. Nie były to czasy, kiedy na każdym kroku spotykało się busy.

Trzeba było jechać PKS-em. Pamiętam, że nie było łatwo wsiąść do tego

pojazdu. Oprócz naszej sporej grupki ruszającej na szlaki, na przystanku czekało

mnóstwo mieszkańców wioski. Góralki targały ogromne tłumoki z nieznaną

nam zawartością, a kierowcy nie zawsze byli cierpliwi i zamykali drzwi przed

nosem tych, którzy nie mieli tyle samozaparcia, aby wepchnąć się do autobusu.

Pamiętam, że raz zdołałam wejść do autobusu dzięki Rajmundowi, który

wciągnął na siłę po kolei mnie, Jolę i Darię.

Podczas naszych wędrówek przeszliśmy Dolinę Kościeliską dotarliśmy do

Schroniska Ornak, byliśmy nad Smreczyńskim Stawem, przez Nosal dotarliśmy

do Murowańca, a nawet wyżej do Zmarzłego Stawu pod Zawratem,

pokonaliśmy Jaskinię Mylną. Jednego dnia z Darią Lewicką i Jolą Antczak

wybrałyśmy się w przeciwną stronę - na Łysą Polanę i dotarłyśmy do Morskiego

Oka. Szłyśmy w mżawce, po mokrym śniegu, w butach chlupało i było

wspaniale. Kiedy wieczorem opowiedziałyśmy, gdzie byłyśmy, nikt nie chciał

nam uwierzyć, co nie przeszkodziło nazajutrz kilku osobom iść w nasze ślady.

Szczegółów Sylwestra nie pamiętam. Ot ogólne wrażenie, że było

sympatycznie i wesoło. Zdjęcia pozwalają więcej przypomnieć. Były tańce,

różne wesołe konkurencje, życzenia noworoczne. Czy był szampan? – raczej

nie. Podczas życzeń trzymamy szklanki w rękach z jakimś napojem. Być może

było to wino, ale bardziej kojarzy mi się koktajl owocowy z niewielkim

dodatkiem jakiegoś alkoholu. Zasiadaliśmy przy stołach przykrytych cerata w

kwiaty. Zajadaliśmy się kanapkami, popijając je oranżadą. Nowy Rok

przywitaliśmy ogniskiem, przygotowanym przez chłopaków, rozpalonym przez

Karola?. Było nastrojowo- polana, księżyc w pełni.

Pierwszy dzień roku 1988 był chyba najpiękniejszym Nowym Rokiem w

moim życiu. Wstaliśmy dosyć wcześnie. Dzień był słoneczny i pogodny.

Wybraliśmy się na spacer po najbliższej okolicy. Chcieliśmy dojść do

Sanktuarium Matki Boskiej na Wiktorówkach, ale było tak pięknie, że

dotarliśmy dużo dalej, weszliśmy na Gęsią Szyję. Widoki zapierały dech w

piersiach. Na ten szczyt trzeba wejść zimą, kiedy szlak jest ośnieżony.

Wystarczy w odpowiednim momencie spojrzeć w dół i już się wie, dlaczego tak

nazwano tę górę – w mojej pamięci pozostała ogromna, bielutka szyja

monstrualnej gęsi. Cudowny widok. Nigdy więcej nie byłam na Gęsiej Szyi. We

wspomnieniach zachowało się wrażenie, ze miejsce to jest przeurocze. Nowy

Rok w ośnieżonych, słonecznych górach, w przemiłym towarzystwie musiał

utrwalić się tak właśnie w mojej pamięci.

 
 
 

Comments


© 2015 by PK. Proudly created with Wix.com

bottom of page