top of page

Relacje - SKI AR "Siewca" i SKI UMK

  • 50latski
  • 13 cze 2016
  • 13 minut(y) czytania

Tropem dzikich zwierząt

Instruktorzy ze Studenckiego Kręgu Instruktorskiego „Siewca” przy Akademii Rolniczej (AR) w Poznaniu na swój sposób wyprzedzili historię. Prawie ćwierć wieku przed przemianowaniem tej uczelni na Uniwersytet Przyrodniczy (UP), zaczęli organizować przyrodnicze rajdy. Postanowili realizować szósty punkt „Prawa harcerskiego”, który był im najbliższy. Większość podejmując studia na tej uczelni musiała bowiem zdawać biologię – nie wystarczyło wówczas tylko przystąpić do matury, aby zostać studentem szkoły wyższej. Poniższy tekst składa się z trzech części: relacji niże podpisanego – pomysłodawcy tych rajdów, a także wspomnień dwóch Druhen: Beatki, która choć studiowała na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza (UAM), działała w SKI „Siewca” i dbała m.in. o to, aby na rajdach nie zabrakło harcerskiego ducha, a także Gosi, która wraz z innymi naszymi Przyjaciółmi z SKI na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika (UMK) w Toruniu, była wiernym uczestnikiem tropienia zwierząt wszelakich.

A wszystko zaczęło się w roku akademickim 1985/86. Były to czasy, kiedy większość Polaków jeszcze wiedziała, że mleko pochodzi od krowy a nie z Biedronki, ale z rozróżnianiem sarny i jelenia miało problemy wiele osób, w tym harcerze. Świadomi takiego stanu, na początku postanowiliśmy przybliżyć biologię zwierząt z rodziny jeleniowatych. Oczywiście nie od razu wszystkie, lecz po kolei. Na pierwszy rzut poszła sarna. Choć to najpospolitszy przedstawiciel jeleniowatych, to jednak ta z różkami (czyli z parostkami), nazywana jest zwykle jelonkiem. Takie błędne informacje można znaleźć nawet w niektórych książkach, mimo, iż słowo pisane powinno wspomagać edukację.

Z wyborem miejsca rajdu nie było problemu. Placówka, w której wiedziano o sarnie najwięcej, znajdowała się bowiem od lat 50. XX wieku w Czempiniu – niewielkim miasteczku leżącym 40 km na południe od Poznania. Tamtejsza Stacja Badawcza PZŁ – założona przez polskich myśliwych, była między innymi, a może przede wszystkim, miejscem badań nad sarną. Kierował nią wówczas docent Zygmunt Pielowski – autor kilkakrotnie wznawianej monografii przyrodniczej poświęconej temu właśnie gatunkowi. O takim a nie innym wyborze miejsca I Rajdu Przyrodniczego „Tropem sarny” zadecydowało również to, iż wokół Czempinia krajobraz jest równinny i dominują w nim otwarte, często wielkopowierzchniowe pola uprawne, które od dziesięcioleci licznie zasiedlają sarny, zwane polnymi. Są one szczególnie łatwe do obserwacji, a o to chodziło organizatorom rajdu. Byłoby nam wstyd, gdyby uczestnicy nie zobaczyli celu rajdowej wyprawy.

Od samego początku założeniem rajdowych spotkań z przyrodą było nie tylko tropienie i podglądanie zwierząt, ale i zdobywanie wiedzy u źródła. Była więc zawsze pogadanka o danym gatunku, trasy rajdowe po jego ostojach – z humorystycznymi zadaniami, jak na brać harcerską przystało. Stałym punktem programu były też filmy – tyle, że nie wideo, ani z YouTube (internetu wówczas nie było), ale klasyczne, odtwarzane z taśmy nawiniętej na olbrzymią szpulę zakładaną do projektora. Obraz z tej szumiącej i błyskającej machiny trafiał w tym przypadku nie na ekran kinowy, lecz po prostu na białą ścianę lub na prześcieradło rozpięte w salce lub dużym pokoju, w których zbierali się uczestnicy rajdów. W ramach finału odbywał się konkurs wiedzy o gatunku – tej usłyszanej w trakcie spotkania z „ciekawym człowiekiem” (tak wówczas nazywano pogadanki ludzi z pasją), i tej przywiezionej w głowach uczestników, po lekturze książek, które wtedy doceniano, chyba bardziej niż w XXI wieku. Listę zalecanego piśmiennictwa przesyłano wraz z zaproszeniami na rajdowe spotkania z przyrodą.

Miejscem startu na trasy pierwszego rajdu – w kwietniu 1986 roku – była stacja kolejowa w Czempiniu, skąd wspólnie: harcerze z podstawówek (DH z Włoszakowic), szkół średnich lub policealnych (SN z Leszna) i instruktorzy ze szkół wyższych (SKI UAM i SKI PP czyli Politechniki Poznańskiej), pomaszerowali do wspomnianej łowieckiej placówki. Harcerzy-turystów w tajniki gatunku wprowadził dr Wojciech Bresiński – badacz saren polnych. Zapoznał słuchaczy z biologią tego pospolitego a mimo to mało znanego gatunku, zwłaszcza z jego cechami charakterystycznymi, co przydało się podczas rozwiązywania zadań rajdowych.

Stacja Badawcza PZŁ w Czempiniu w latach 80.tych XX wieku

Następnie każdy zastęp otrzymał uproszczoną mapę topograficzną z pomocą której, po różnych trasach (aby nie przeszkadzać sobie w obserwacjach), należało dotrzeć do niewielkiego Jaszkowa koło Śremu. W tamtejszym pałacu wówczas mieściła się szkoła, która udzieliła nam gościny ( dziś mieści się tam, znane nie tylko w Wielkopolsce, Centrum Hippiki).

Tropienie saren okazało się proste. Mimo, iż rajd rozpoczął się 13 kwietnia, to organizatorzy ”załatwili” opad śniegu. Dzięki niemu zwierzęta stały się bardziej widoczne. Pogodowa niespodzianka spowodowała, że skupiły się w duże stada charakterystyczne dla saren polnych, zwane przez myśliwych rudlami. Największe zgrupowanie zarejestrowane na rajdowych trasach liczyło ponad 80 osobników.

W Jaszkowie, po filmach i konkursach, atrakcją dla najodważniejszych był spacer nad pobliską Wartę, gdzie swoją nocną aktywność rozpoczęły dziki. Niektórzy ograniczyli się do odwiedzin w pałacowym parku, gdyż zgodnie z bajką Brzechwy „dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo ostre kły …”. Rano niestety czekał nas powrót, bo w poniedziałek trzeba było stawić się w szkołach i na uczelniach.

Sarny polne z okolic Czempinia

Komandor I Rajdu Przyrodniczego „Tropem sarny” w drodze do Jaszkowa

Kolejne spotkanie miało odbyć się w tym samym roku, tyle że nie szkolnym, lecz kalendarzowym. Wybito nawet znaczki z nadrukiem listopad 1986, ale w rzeczywistości na przyrodnicze szlaki ruszyliśmy 3 kwietnia 1987 roku. Celem było bliższe poznanie daniela. Ten gatunek (to bowiem nie tylko imię męskie), w dalekiej przeszłości występował w Polsce, ale wyginął w okresie zlodowaceń. Przetrwał tylko na południowo-wschodnich krańcach naszego kontynentu i w Azji. Stamtąd, po tysiącach lat powrócił z pomocą człowieka m.in. na teren naszego kraju. Najpierw został sprowadzony do zwierzyńców dworskich a z czasem zaczął występować w naturze. Jedna z jego największych ostoi szczęśliwie leżała także niedaleko Poznania. Puszcza Zielonka, gdzie łatwo spotkać to stosunkowo mało płochliwe zwierzę, jest bowiem oddalona tylko o 30 km na północny-wschód od stolicy Wielkopolski. Od lat 60. minionego stulecia jest to również poligon naukowy – dla leśników – z Akademii Rolniczej a dziś Uniwersytetu Przyrodniczego. Mimo niewielkiego dystansu od Poznania i życzliwości naszej macierzystej Alma Mater nie było by tego rajdu, gdyby nie pomoc dh Tomka Kozika z UAM i życzliwość jego Ojca. Dzięki użyczeniu wartburga mogliśmy przygotować rajd w tym rozległym kompleksie leśnym. Być może niektórym Czytelnikom trudno uwierzyć, że wtedy (przed transformacją ustrojową i gospodarczą), mało kto miał samochód. Pod akademikami w Poznaniu stały pojedyncze auta, a dziś trudno tam znaleźć wolne miejsce parkingowe.

Miejscem spotkania był ponownie dworzec kolejowy, tyle że w Poznaniu. Z mapkami w dłoniach ruszono – najpierw komunikacją podmiejską, a potem pieszo do Puszczy Zielonka. Miejscem spotkania był ośrodek wypoczynkowy Politechniki Poznańskiej w Tucznie. Tam czekał Komandor, którym tym razem był dh Piotr Żurek, ciepła strawa, a także dr Marian (Marek) Wlazełko – pracownik AR w Poznaniu, który od wielu lat mieszkał w środku tego kompleksu leśnego. Był więc z danielami za pan brat. Tym razem nie wszyscy spotkali „bohatera” rajdu, więc z dużym zaciekawieniem wysłuchali pogadanki o tym nieco egzotycznym jeleniowatym, przedstawionej zresztą z niesamowitą swadą. Historia danieli w tym rejonie sięga XIX wieku, bowiem wówczas sprowadzono te zwierzęta do parku dworskiego w pobliskich Owińskach. Ucieczka stamtąd, prawdopodobnie w początku XX wieku, dała początek dzikiej populacji.

Samce daniela, zwane bykami, noszą na swoich łbach kostne twory zwane porożem. Występuje ono u wszystkich samców jeleniowatych żyjących w Polsce i jest co roku zmieniane (rogi, np. krów, żubrów czy muflonów, są noszone są przez całe życie). Poroże danieli myśliwi zwą łopatami. Usłyszeliśmy ponadto, że daniele – nie tylko za młodu, lecz również w starszym wieku – w okresie lata nakładają szatę (suknię) z licznymi białymi plamkami. Niektóre z nich bywają też prawie czarne (melanistyczne) a niekiedy są białe (albinosy). Te ostatnie w Puszczy Zielonka zdarzają się jednak bardzo rzadko.

Jesienią 1987 roku pojechaliśmy na Mazury, aby bliżej poznać króla polskich kniei. Jeleń jest bardzo ostrożny a ponadto 30 lat temu było tych zwierząt w naszym kraju dużo mniej niż w początku XXI wieku, stąd spotkanie z nimi niełatwo było zaaranżować. Dlatego 9 października spotkaliśmy się na stacji PKP Ruciane-Nida, skąd po odprawie przeprowadzonej przez niżej podpisanego, który ponownie pełnił funkcję Komandora Rajdu, pomaszerowaliśmy do Stacji Badawczej Polskiej Akademii Nauk w Popielnie i następnego dnia do Ośrodka Hodowli Jeleni w Kosewie. Tam bowiem jeleń był i jest obiektem dociekań naukowych i miejscem zdobywania doświadczeń hodowlanych. Gawędę o ich biologii przygotował dr Andrzej Krzywiński, który wówczas tam pracował (w początku XXI wieku założył Park Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie na Mazurach). Słuchając barwnych opowieści, które są specjalnością przyrodników i myśliwych, podglądaliśmy jelenie szlachetne i uratowanego od zagłady azjatyckiego jelenia milu, ale także łosie, daniele a w Popielnie również koniki polskie, czasem zwane tarpanami.

Jelenie i daniele z Kosewa czekają na uczestników rajdu

Druhny za pan brat z łaniami z Kosewa

W początku kwietnia 1988 roku a konkretnie między 8 a 10 tego miesiąca, tematem przyrodniczego spotkania harcerzy był łoś. Gatunek ten preferuje podmokłe lasy, w tym doliny rzeczne i stąd II wojnę światową przetrwał tylko na bagnach biebrzańskich. Stamtąd, a także z Kampinosu, do którego w połowie XX wieku sprowadzono łosie z ówczesnego Związku Radzieckiego, zaczęły one kolonizować inne regiony naszego kraju. Jedną z ulubionych tras ich wędrówek na zachód była i jest dolina Noteci. IV rajd przyrodniczy zorganizowano więc znów bliżej Poznania, a konkretnie w okolicach Skoków i Wągrowca. Komandorem był ś.p. dh Mariusz Doliński. Niestety tym razem nie spotkaliśmy nawet tropu łosia. Niektórzy jednak widzieli go kilka miesięcy wcześniej w Kosewie i Popielnie, a pozostałym musiały wystarczyć ilustracje i barwna opowieść miejscowego leśniczego – Mieczysława Krusia – wuja Mariusza. Zastępy rajdowe zgodnie z tradycją potwierdzały obecność na trasie i rozwiązywały zadania, który tym razem było aż piętnaście. Na mecie w Kobylcu czekał jak zawsze projektor i przyrodnicze filmy, a następnego dnia wszyscy wzięli udział w biegu patrolowym pod hasłem „Jajo łosia”.

Po łosiu przyszedł czas na zwierza, który w przeszłości również chronił się na bagnach, a dziś żyje nie tylko we wszystkich polskich lasach, ale także w wielu miastach. Na V rajdzie przyrodniczym tropiliśmy dziki – spotkane, a w zasadzie słyszane przez wielu z nas na pierwszym rajdzie – w Jaszkowie, a także na drugim – w Puszczy Zielonka. Spotkaliśmy się 28 kwietnia na dworcu w Rawiczu, gdzie uczestników powitał Komandor, którym był dh Wojtek Abramczuk. Tym razem zadbano, aby nie powtórzyła się sytuacja z rajdu „Tropem łosia”. W konsekwencji wszystkie trasy rajdowe biegły przez teren leśnictwa w Krasnolipce. Tamtejszy leśniczy – Ryszard Włodarczyk, odchował bowiem osieroconego młodego dzika, czyli warchlaka, którego można było nie tylko obejrzeć, ale nawet dotknąć. Zrobili to tylko Ci odważniejsi spośród nas, bo przecież, jak już wyżej przypomniano: ”dzik jest dziki …”. Nocowaliśmy w Rawiczy, gdzie odbył się nocny bieg po plantach otaczających stary rynek tego urokliwego, wielkopolskiego miasta. Hasło krzyżówki, którą rozwiązywały nocne patrole brzmiało „ja głupi biegałem w nocy po plantach i po co?” Zastęp SKI przy Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, który przyjął nazwę „Błękitna posoka” skomponował wówczas okolicznościową piosenkę rajdową:

Idziemy, idziemy

choć nogi nam mokną

Lecz nie jest nam straszno

humory nie gasną

Ref. Oj dana, oj dana

w błocie po kolana

Oj dana, oj dana

od samego rana

W butach nam chlapie

z nosa nam kapie

Wiatr zimny dmucha

burczy próżnia brzucha

Ref. Deszcze niespokojne

potargały sad

A my na tym rajdzie

zimno cały czas

a teraz na cześć Komendanta Rajdu

Idzie sobie Wojtuś

a nam chce się płakać

ładna to piosenka

ale głupia taka

Minął leśniczówkę

duktem sobie zmierza

A tam gdzieś w oddali

widać już żołnierza …

I jeszcze na cześć dzika

Groźne oczy z krzaków świecą

i kły białe dłuższe nieco

potem wąsy – nie to szable

widać wszystko bardzo ładnie …

W grudniu tego samego roku pojechaliśmy na poszukiwanie muflonów. Wybór miejsca nie był trudny, bo ostoje tych zwierząt leżały wówczas tylko na Dolnym Śląsku. Komandor, którym tym razem był dh Jarek Kamieniarz, wybrał najmniejszą z ostoi – Karkonosze. Dojazd zimą był tam bowiem najłatwiejszy. Po raz pierwszy wybraliśmy tą porę roku, aby łatwiej było tropić te rzadkie zwierzęta. W tamtych czasach o tej porze w górach zawsze leżał śnieg, a o armatkach śnieżnych mało kto słyszał. Muflonów, czyli zdziczałych owiec, rodem z dwóch największych wysp na Morzu Śródziemnym – z Sardynii lub z Korsyki, nikt niestety nie spotkał. Tropów jednak nie brakowało, zwłaszcza wokół paśników, obficie w siano zaopatrzonych.

Tak wędrując po kraju wraz z harcerzami ze wspomnianych Włoszkowic i z 70 Poznańskiej DH, z instruktorkami i instruktorami – słuchaczami Studium Nauczycielskiego z Gniezna i Gryfic, z Leszna, Ostrowa Wielkopolskiego i z Poznania, ze studentkami i studentami kręgów poznańskich (UAM, PP, AE, WKI „Sukurs”), a także z SKI na UMK w Toruniu, z HAKI na WSP w Opolu, z AKI na WSP w Słupsku i innymi, o których ślad pisany się nie zachował, poznaliśmy przez cztery lata wszystkie duże polskie zwierzęta. Żubra, który był i jest symbolem Ligi Ochrony Przyrody, każdy przecież znał. Z kolei do ostoi kozic w Tatrach trudno dotrzeć nawet latem, a co dopiero w trakcie roku akademickiego, kiedy organizowaliśmy nasze rajdy.

W 1990 roku przeskoczyliśmy na mniejsze gatunki – od bażanta zaczynając. W poszukiwaniu tych ptaków 6 kwietnia 1990 roku dotarliśmy pod słynną wieżę w Kruszwicy, gdzie ponoć myszy złego króla zjadły. Kwiecień – okres godowy (toki) barwnych bażantów a w zasadzie samców tego gatunku, zwanych kogutami, był dogodną porą do ich obserwacji. Na Kujawach żyło ich wówczas sporo, a otwarte wiosną pola, sprzyjały podglądaniu natury. Wypatrzenie koguta ułatwiały jego głośne – w tym okresie – okrzyki tokowe.

Obserwując bażanty harcerze turyści dotarli do internatu szkoły rolniczej w Przemystce koło Radziejowa Kujawskiego. Tym razem prelegentem był niżej podpisany a zarazem Komandor tego rajdu, bowiem tamtejsze pola były wówczas jego naukowym poligonem. Wesołe ilustracje do tego wykładu przygotowywał uczestnik kilku rajdów przyrodniczych – Heniu Mąka z Czempinia. Niestety nie ma ich a aktach kręgu, a więc pewnie trafiły jako pamiątki do rąk uczestników tropienia. Pytania konkursowe jak zawsze nie były trudne, ale werdykty surowe, zwłaszcza jeśli ktoś próbował pomylić bażanta z kuropatwą.

Rok 1990 był owocny bowiem w dniach 16-18 listopada spotkaliśmy się ponownie. Tym razem, aby bliżej poznać zająca szaraka. Były to czasy przełomowe w historii naszego kraju, a więc pojechaliśmy w miejsce wcześniej sprawdzone. Po niespełna dwóch latach spotkaliśmy się ponownie na dworcu w Rawiczu i posiłkując się trochę lokalną komunikacją, wyruszono na trasy rajdowe, które wiodły do myśliwskiej stanicy w Osieku. Wybudowało ją Koło łowieckie „Drop” w Rawiczu, do którego należał nieodżałowany dh Mariusz. Zajęcy było wówczas w tamtych stronach bez liku, a co najmniej dużo. Zresztą ten gatunek, będący symbolem Wielkiej Nocy, był większości znany. Wszystkim uświadomiono natomiast, aby nie mylić go z dzikim królikiem, który także zasiedlał wówczas wiele regionów Wielkopolski. O jego występowaniu dh Jarek pisał w tym czasie pracę magisterską.

Tomek z SKI UMK w Toruniu ćwiczy grę na rogu

Uczestnicy ostatniego VIII Rajdu Przyrodniczego „Tropem zająca” - od lewej: Bodziu Pernak, Tomek z Torunia, Jarek Kamieniarz a nad nim ś.p. Mariusz Doliński, dalej od dołu druhna z Torunia ?, a nad nią Monika i Jarek Dąbrowski (Halogen), Beata Tylewska-Nowak (w berecie), nad nią Marzena Kosewska i kilka niezidentyfikowanych harcerzy, natomiast na szczycie Justyna Zalewska (Kociubińska), obok niej Radek i nieznany druh z książką, a poniżej Sławek Paech i najmłodszy z rodu Kamieniarzów - Mariusz.

Nikt nie przypuszczał, że będzie to ostatnie spotkanie harcerzy z przyrodą w ramach rajdów organizowanych przez SKI „Siewca” przy AR w Poznaniu. Były plany, aby wyruszyć jeszcze tropem rudego lisa a także próbować spotkać szarą kuropatwę. Niestety zmiany w Polsce przyniosły wiele nowego, dobrego, ale i zamknęły kilka pięknych kart. Harcerstwo podzieliło się, a to akademickie weszło w fazę kolejnego kryzysu. Na Akademii Rolniczej zabrakło następców Wielkiej Trójcy Łowieckiej (Robert, Mariusz i Jarek) i grona Pasjonatów, którzy ich wspierali (Piotr, Wojtek, Sławek, Ala, Beatka), którzy kochali przyrodę i fascynowali się dzikimi zwierzętami.

Następstwa zamknięcia tej karty w historii harcerstwa akademickiego, okazały się daleko idące. Dziś na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu studiują ludzie, którzy nie odróżniają sarny od daniela, czy jelenia, mylą zająca z dzikim królikiem a lisa z wilkiem. Kochamy w naszym kraju przyrodę, ale często naiwną miłością, nie dopuszczającą myśli, że na polach i w lasach ciągle trwa walka, której stawką bywa życie lub śmierć. Miłujemy kotki a nie dostrzegamy, że za sprawą ich wypraw łowieckich trudno dziś znaleźć w Poznaniu miejsce, gdzie usłyszymy wiosenny koncert słowików. Na działanie nie jest jednak za późno, może Ty Drogi Czytelniku zadbasz o to co piękne, pamiętając, że ochrona i gospodarowanie przyrodą zaczyna się od zdobycia niezbędnej wiedzy. To właśnie potrzebę zgłębiania tajników przyrody chcieli zasiać w głowach harcerzy w różnym wieku, studenci-instrukturzy z „Siewcy”, którzy w latach 1986-90 zorganizowali cykl ośmiu rajdów przyrodniczych. Czuwaj i darz bór – to pozdrowienia, które wówczas zgodnie się przeplatały – czy powtórka tego jest możliwa w dobie kontaktów między ludźmi, które dziś często ograniczają się do wpisów na Facebooku – czasem nadmiernie emocjonalnych ?

Spotkanie po latach – w cywilu – odbyło się w Czempiniu, w domku myśliwskim, przy którym rozpoczął się cykl rajdów przyrodniczych (od lewej Robert Kamieniarz, Beata Tylewska-Nowak, ś.p. Mariusz Doliński i Wojtek Abramczuk.

„Garść wspomnień dorzucam …”

Był taki czas w historii Kręgu Instruktorskiego „Siewca”, kiedy do męskiego składu naszych kolegów studiujących na Akademii Rolniczej dołączyły trzy osoby z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza: wzmacniający męskie grono Piotr Popielas, oraz dwie dziewczyny Alicja Smelkowska i pisząca te słowa Beata Tylewska (obecnie Tylewska - Nowak). Wspominając wspólne rajdy organizowane przez krąg pominę nasz skromny wkład w tak zwaną część harcersko - metodyczną biegów, czy ognisk. Panowie zajmowali się wszystkim: organizacją noclegów, trasami, gotowaniem (uważali, że robią to lepiej, a myśmy nie śmiały/chciały protestować) , ponadto znali się na zwierzętach, a my dodawałyśmy rajdom harcerskiej oprawy J. Co tu dużo mówić, miałyśmy dobrze w tym męskim gronie.

Rajdy wydają się być jednym z najwspanialszych wspomnień tamtych czasów. Spotykali się podczas nich instruktorzy zrzeszeni w kręgach instruktorskich z Poznania, Torunia, Opola, Zielonej Góry, i…….., prawdę powiedziawszy nie pamiętam, z ilu jeszcze ośrodków, nie tylko akademickich. Atmosfera była wspaniała, trasy wiodły wśród lasów, puszcz i jezior, a na mecie…, zawsze była tak zwana „prelekcja i projekcja” czyli gawęda i film przyrodniczy, które opisano już wyżej. Alicji i moim zadaniem było wymyślenie harcerskich gier i zadań rajdowych, tych mniej lub luźniej związanych z bohaterem rajdu, bo chociaż koledzy szkolili nas z zakresu wiedzy przyrodniczej, za co jestem im wdzięczna, to jednak wtedy nie miałyśmy odwagi wziąć odpowiedzialności za część zadań dotyczących przyrody. Nasza fantazja podpowiadała nam różne inne pomysły. Były więc na „Rajdach tropem….” krzyżówki z wesołym hasłem, rebusy, rysowanie portretów np. zająca, zadania ogniskowe i dużo, dużo wspólnych piosenek, w śpiewaniu których prześcigali się uczestnicy rajdów.

Z nieomalże każdym rajdem łączy się jakaś anegdotka, ciekawe wydarzenie, zabawna sytuacja. Na rajdzie „Tropem muflona” koleżanka z SKI przy UMK w Toruniu, stwierdziła: „jeśli na tym rajdzie zobaczę muflona, to możecie na mnie mówić Hermenegilda Kociubińska”, wprawdzie żywego muflona nie spotkaliśmy, ale w muzeum stał wypchany egzemplarz, a skoro muflon był, to….., no cóż nie pamiętam jak miała na imię Kociubińska, do której na długie lata przylgnęło to przezwisko.

Pewną tradycją rajdów przyrodniczych była gra na rogach myśliwskich. Nasi koledzy Robert i Jarek, potrafili przepięknie grać, jeden z rajdów zaczął się hejnałem „mariackim” odegranym z Mysiej Wieży w Kruszwicy o godzinie 12.00, koniec rajdu także ozdobiony był sygnałem myśliwskim, ale panowie mieli także pomysły „trąbienia nam nad uchem w ramach rajdowej pobudki, co śpiącego delikwenta stawiało oszołomionego na równe nogi”, „Rajdy tropem….” to była wspaniała przygoda, niezapomniana lekcja przyrody, ale nieocenioną wartością wiążącą się z działalnością w SKI AR są przyjaźnie i znajomości, które pozostały do dnia dzisiejszego.

Beata Tylewska - Nowak

SKI UMK Toruń - o tym, jak poznawaliśmy ludzi z pasją!

Od lewej: Robert, Marzena, Renia, Heniu, Agnieszka

Miarą dobrej imprezy (czytaj: również rajdu), jest to, jak się ją po latach wspomina. Poznańskie rajdy „Tropem ….” miały w sobie to „coś”. To nie były tylko zwykłe włóczęgi malowniczymi ścieżkami i wieczorne śpiewanki, ale prawdziwe „dotykanie” przyrody. Kto z nas przed wyruszeniem na rajd wiedział, że „Dama dama” to daniel, a „Bubo bubo” – puchacz? Że sowy nie pożerają myszy w całości, o czym świadczą „wypluwki”, które można znaleźć pod drzewem, a rogi i poroże to nie to samo.

Od lewej: Marzena, Gosia, Renia (SKI UMK)

Że daniele żyją nie tylko w ogrodach zoologicznych, lecz bywa, że natkniesz się na nie w środku lasu. Że jest takie miejsce, w którym zobaczysz jelenie – dziwadła i dowiesz się, że koniki polskie to potomkowie tarpanów. No i, że muflon to dzika owca, za którą trzeba było brnąć „w śniegu po pachy” (grudzień w górach). To były rajdy z przekazem – „zobacz, jak wiele zwierząt żyje obok ciebie”.

Agnieszka (SKI UMK) odbiera bezcenną nagrodę – zrzut daniela daniela

Pisząc tych kilka słów - wyjęłam znaczki rajdowe i kilka zdjęć, które pozostały z tamtych czasów. I wiecie … - miło jest wrócić wspomnieniami do tych miejsc, atmosfery i ludzi, którzy potrafili dać z siebie więcej, by rozbudzić w nas chęć zauważania tego co wokół nas i szacunku do przyrody. Do czasów, gdy nie puchar, lecz poroże daniela lub inne trofeum „myśliwskie” było najbardziej pożądaną pamiątką rajdową. Do czasów, w których, aby je zdobyć pokonywaliśmy kilometry tras, rozlewiska z zimną wodą, brnęliśmy w zaspach śniegu, a niektórzy nawet uczyli się grać na rogu.

Gdzieś na trasie „Tropem jelenia” Renia, Gosia (Pyza), Agnieszka, Beatka

Co ważniejsze – wiedzę i zainteresowanie „zwierzakami” przenosiliśmy do naszych drużyn. No, może nie w takiej skali maxi, lecz w 75 TDH NS każdy potrafił odróżnić sarnę od jelenia (choćby na obrazku J).

Robercie, Mariuszu, Jarku, Wojtku, Piotrze!

Wielkie dzięki, że chciało się Wam CHCIEĆ!

phm Gosia Augustynowicz-Kłyszewska

niegdyś komendantka SKI UMK Toruń

 
 
 

Comments


© 2015 by PK. Proudly created with Wix.com

bottom of page