top of page

Relacja - dh Tomasz Kozik 3

  • 50latski
  • 8 maj 2016
  • 3 minut(y) czytania

JAKIEŚ CIEKAWE HISTORIE:

JAK SZUKAŁEM BAGIENNEGO

Pracując nad książką o harcerstwie akademickim nie mogłem pominąć kontaktu z Bagiennym. Wiedziałem, że to on szefuje Kręgowi, wiedziałem, że Krąg nadal działa, potrzebowałem od niego co najmniej informacji i wsparcia, jeśli nie współautorstwa.

Trafiłem na okres jakiejś posuchy, nie pamiętam, czy może były to letnie wakacje, w każdym razie baba na portierni zeznała, że klucze od harcówki pobierane są nieregularnie i rzadko. Odpadało więc osobiste stawiennictwo na zbiórce. Wrzuciłem po drzwi harcówki karteczkę z prośbą o kontakt. Później się okazało, że Bagi, owszem, raz zadzwonił, ale się nie dodzwonił, i nie wiedząc o co chodzi, nie próbował dalej.

No to poszedłem do Komendy Chorągwi.

- Oni? Oni się kontaktują tylko wtedy, jak coś potrzebują. A rzadko potrzebują, bo jak mają swojego naczelnika, to po co im komenda chorągwi. Adres, telefon, kontakt? Nie, też nie mamy.

Tyle jest warta Komenda Chorągwi. Nie ma kontaktu do podległych jednostek. Ja miałem z Komendą Chorągwi stosunki bardzo złe, ale coś aż takiego „za moich czasów” nie mieściłoby się w głowie.

No to poszedłem do Urzędu Miasta, do Biura Meldunkowego. Że Bagi to Tomek Bindek – wiedziałem.

- W ogóle takiej metody nie biorę pod uwagę – powiedziała mi kiedyś Kasia Traczyk, dyrektorka Muzeum Harcerstwa, której to opowiadałem i która też od czasu do czasu musi poszukiwać ludzi.

- Takich informacji nie udzielamy, bo ustawa o ochronie danych osobowych. Trzeba mieć tytuł wykonawczy sądu – to z kolei odpowiedź Biura Meldunkowego.

- Nie mam.

- A ma pan tytuł prawny?

- A co to jest tytuł prawny?

- No wyrok sądu.

- Nie mam. Z harcerstwa go szukam.

- To nie jest tytuł prawny.

Nie daję się jednak zbyć, twardo biorę druczek, nalepiam znaczków skarbowych za 6 złotych i wypełniam ów wniosek. Jak to w urzędowym druczku, wszystko musi być mądre i logiczne. A zatem najpierw pełna garść informacji o mnie. Jak się nazywam, gdzie mieszkam, imiona rodziców, PESEL, data urodzenia, a po co i w jakim celu szukam Tomka Bagiennego. Piszę więc twardo prawdę: ZHP, Komisja Historyczna, praca nad historią harcerstwa akademickiego.

Potem muszę podać nie mniejszą garść informacji o samym Bagiennym. A więc imię i nazwisko (OK, to wiem, Tomek Bindek), potem datę urodzenia (skąd to, do cholery, mam wiedzieć?), potem imiona rodziców (skąd mam wiedzieć?), telefon do niego (przecież, gdybym miał, to sam bym zadzwonił), potem coś tam jeszcze i na koniec najlepsze: mam podać adres. To, że gdybym znał adres Tomka to bym o to nie pytał, najwyraźniej urzędnikom nie przyszło do głowy.

Na koniec jeszcze pogróżka, że jeżeli imię i nazwisko będą zbyt powszechne, to wyszukiwanie może nie dać rezultatu i koniec.

Kończąc wypełniać to cudo widzę, że baba, która tak ode mnie żądała tytułu prawnego, wychodzi do WC. Dobra nasza! Szybko wchodzę do pokoju i rozmawiam już z inną. Ta jest lepiej nastawiona, wniosek przyjmuje.

Po chwili mam wynik: żaden Tomasz Bindek w Poznaniu nie mieszka. Właściwie taka odpowiedź nie powinna mnie zdziwić, oni zawsze, albo często, mają informacje negatywne. Kiedyś otrzymałem taką o innym instruktorze, który nigdy w życiu nie opuszczał Poznania. Urzędowe zaświadczenie, że on nie istnieje było dla niego dobrym prezentem urodzinowym.

Tu, w przypadku Bagiego, wiedziałem przecież, że on mieszka w Poznaniu. Ale babie się chlapnęło coś jeszcze. Że żaden Tomek Bindek nie mieszka, ale że kiedyś przyjechał (bądź wyjechał – dziś już nie pamiętam) z (bądź: do) Złotowa.

Świetnie! Miejscowość mała, nazwisko niepowszechne, już go mam. Opuszczam urząd, z domu dzwonię do informacji telefonicznej, żądam, żeby mi podać numer.

- Nie mogę panu podać numeru, bo abonentów o takim nazwisku jest dwóch, a jest ustawa o ochronie danych osobowych.

- Świetnie, niech mi pani poda obu. W najgorszym razie dodzwonię się za drugim razem.

- Nie mogę, bo ustawa o ochronie danych osobowych. Musi pan podać imię.

Ponieważ, co typowe i logiczne, żaden z telefonów nie był zarejestrowany na studenta, więc imię Tomasz nie figurowało.

Następnego dnia wziąłem do ręki książkę telefoniczną obejmującą Złotów i to, co było tak wielką tajemnicą, że nie mogłem tego usłyszeć, teraz czytam czarno na białym: oba numery telefonów państwa Bindków w Złotowie.

Bagiennego wprawdzie nie zastałem, ale podano mi numer jego telefonu komórkowego. Gdy zadzwoniłem, że go szukałem, powiedział:

- Wiem, mówiła mi siostra.

Okazało się, że Bagi mieszka dwie-trzy ulice ode mnie. I tyle jest warta ta cała ustawa o ochronie danych osobowych: tylko utrudnia życie porządnym ludziom, a kierując się złymi intencjami dotarłbym tak samo.

pwd. Tomasz Kozik

 
 
 

Comments


© 2015 by PK. Proudly created with Wix.com

bottom of page